Szybcy i Wściekli – Tigers 1:11. Szybcy? Może. Wściekli? Na pewno – po tym meczu.
To miało być starcie dwóch ekip, a wyszedł jednostronny pokaz rzezi. Do przerwy 0:5, a gospodarze wyglądali, jakby ktoś zapomniał im powiedzieć, że mecz już się zaczął. Tigers natomiast grali koncert – i to symfonię zniszczenia.
Najgłośniejszy instrument? Mateusz Grzegorzewski. Dziewięć goli i jedna asysta – gość grał jakby miał kod na nieśmiertelność. Nawet piłka chyba miała do niego respekt. Ale warto też wspomnieć Łukasza Walczaka, który rozdał trzy asysty i wyglądał jak maestro w operze ofensywy.
Gospodarze? No cóż, Norbert Pajkert postanowił, że nie zostawi tego tak bez słowa i huknął gola honorowego, czym przynajmniej zapewnił, że wynik nie wyglądał jak numer alarmowy.
Końcowe 1:11 boli bardziej niż zerwanie przez SMS-a. Tigers odlecieli poziomem, a Szybcy i Wściekli… będą musieli szybko zapomnieć, żeby nie oszaleć.